"Posłuchaj!
Gdyby
mi się ziemia rozstąpiła pod nogami…
Gdyby
mi niebo miało zwalić się na łeb, nie cofnę się!
Rozumiesz?
Za takie szczęście oddam życie."
~
Bolesław Prus
Kakashi z
Mirayem na rękach wracając do domu myślał o naprawdę wielu rzeczach. Zawsze
zastanawiał się, jak to jest, że ludzie dookoła niego bawią się wyśmienicie, a
kilka przecznic dalej umiera człowiek. To z jednej strony totalnie niefair, ale
jednak z drugiej cała ludność świata musiałaby wiecznie chodzić w żałobie, bo
śmierć odwiedzała ziemię nieustannie.
I tak źle, i
tak niedobrze.
Dotarł do
mieszkania w humorze nostalgicznym przez sfrustrowany, przechodząc okazyjnie
obok zrezygnowania. Nadal strasznie bolała go głowa. Zgubił kilka godzin
spacerując po mieście bez celu, więc jedyne o czym marzył, to szybki sen. Nie
miał co zrobić z Mirayem, więc zabrał go ze sobą do łóżka, oplatając ramieniem
tak, by nie spadł z niego w nocy.
W miarę
spokojny zamknął oczy. To “w miarę” powodowało istnienie krótkiego listu na
skraju jego świadomości, którego za cholerę nie mógł stamtąd wyprzeć.
życie człowieka to wędrówka
Poprawił
poduszkę pod głową.
a twoja zapowiada się być krótka
Zmarszczył
brwi, wzdychając.
lecz ty musisz honoru klanu bronić
Zaschło mu w
ustach. Zagryzł dolną wargę.
przez Chmury i przeciwności losu w ramię z
ojcem kroczyć
Te słowa
kołatały mu się po głowie i nie skończyły, póki nie zmorzył go sen, póki nie
trafił do krainy, której bał się najbardziej.
Widzę wnętrze małej piwnicy. Rozglądam się
dookoła, szukając drogi ucieczki. Czuję oddech wroga na plecach, co mobilizuje mnie
do działania. Przez okratowane okienko przy suficie wpada smuga światła,
oświetlająca pomieszczenie. Podnoszę opaskę i uaktywniam sharingana. Wszystko
staje się dla mnie przejrzyste i klarowne, jakby wcale nie otaczała mnie
ciemność.
Wpadłem tu przed chwilą, gnany przez własny
strach przed śmiercią. Wyczuwam jej byt niedaleko siebie, a jedyne czego jestem
pewien to to, że się zbliża. Nie mogę do tego dopuścić, muszę wrócić! Konoha
mnie potrzeb...
Słyszę trzask.
Zaciskam dłonie w pięści i odwracam się do
źródła hałasu. Powoli cofam się na widok agresora i zatrzymuję się dopiero, gdy
dotykam plecami ściany.
On kroczy ku mnie. Łudząco podobny, tak
bardzo znajomy. A jednocześnie tak odległy i obcy.
Drżę na widok ojca, którego w rzeczywistości
ostatni raz widziałem ponad dziesięć lat temu, bo tutaj spotykamy się co noc.
- Ten oklepany scenariusz nie nudzi cię już
troszkę, Kakashi? - Ojciec podchodzi z nienaturalnym uśmiechem na ustach;
uśmiechem szaleńca, którym przecież nie był.
- Za każdym razem jest tak samo drętwy -
odpowiadam, siląc się na opanowany ton, ukrywając reakcję mojego ciała.
- Pyskaty jak matka! - Śmieje się, a ja
kątem oka widzę nadlatujący ku mnie shuriken. Odchylam się w ostatniej chwili,
ratując sobie tym samym życie. - I czujny, to się ceni.
Nie poznaję ojca. Za życia nie był takim
człowiekiem. To wszystko przypominało paranoję, a ja chciałem się już obudzić,
choćby w najbardziej brutalny sposób.
W zakrwawionym uniformie shinobi podchodzi
do mnie, powoli stawiając kroki. Niezmiennie patrzy w moje oczy, szukając oznak
słabości, których się nie dopatruje. Przed nim zawsze gram, zawsze grałem, ale
im częściej dochodzi do takich sytuacji, tym mnie zaczyna brakować
samozaparcia.
- Przecież znasz koniec - mruczy
niezadowolony, a jego twarz wyraża zniesmaczenie. Przełykam ślinę, już nawet
nie sięgając po kunai. Ta zmara zawsze kończyła się w ten sam sposób.
- Więc zrób to szybko - rzucam, rozluźniając
dłonie.
Podchodzi, jest tuż obok. Ostrzem dzierżonej
w rękach broni unosi moją brodę do góry i spogląda głęboko w identyczne jak
jego oczy. Upaja się tą chwilą, widzę to. Nigdy nie mogłem się przełamać, aby
go zaatakować. Dziś wygląda to tak samo - stoję nieruchomo, czekając na wyrok.
- Kiedy do cholery zaczniesz walczyć,
Kakashi? - syczy niebezpiecznie blisko mojego ucha. Spinam się.
- Z tobą nigdy.
Jeden, szybki ruch.
Czuję, jak jego katana przebija mnie na
wylot. Ból przychodzi nagle, paraliżuje moje ciało. Zachowując częściową
świadomość upadam na kolana, odruchowo łapiąc się za krwawiące miejsce. Ciesz
spływa mi po dłoniach, tracę wzrok. Mój błędnik szaleje, głowa opada. Upadam na
posadzkę.
- Musi być coś, co masz do zrobienia. Musisz
przestać uciekać, ale o czym ja mówię. - Mój wzrok zamazuje się, nic nie widzę.
- Jesteś tylko bękartem wojny.
Obudził się nagle, siadając. Cały zlany
potem zastygł w bezruchu, oddychając głęboko. Jak każdej nocy dotknął okolic
serca, gdzie przed chwilą czuł ostrze miecza, drążące dziurę w jego ciele.
Kilkukrotnie otworzył i zamknął oczy. Schował twarz w dłoniach, uspokajając
się.
Dopiero po kilku minutach przypomniał sobie
o dziecku leżącym obok. Spojrzał na nie, lecz to spało w najlepsze, niczym się
nie przejmując. Odetchnął, z powrotem opadając na poduszkę. Spojrzał na
zegarek, wskazujący godzinę trzecią pięć.
Gdy zrobił to ponownie, cyfry wskazywały
czwartą piętnaście. Dopiero w okolicach świtu udało mu się ponownie usnąć. Tym
razem bez przystanków po drodze.
***
- Aaaa, aa,
aaaa. - Po pokoju rozległo się melodyjnie przyśpiewywanie pierwszej z liter
alfabetu. Kakashi na pograniczu snu i jawy nie przypisał tego dźwięku do
rzeczywistości. Dopiero, gdy coś położyło mu się na twarzy, zorientował się, że
coś było nie tak.
- Miray -
rzucił, zdejmując dzieciaka z siebie.
- Aaaa, aa. -
Tym razem melodia była inna, choć przekaz podobny.
Czuł straszny
smród, a źródło tego zapachu było mu nieznane, dopóki nie wstał i nie wziął
dzieciaka na ręce.
- Stary,
serio? - Zmarszczył brwi, odchylając głowę, a chłopczyk zaśmiał się radośnie,
próbując złapać go za włosy.
- A co?
Myślałeś, że dzieci zawsze są tylko słodkie? - Hatake uniósł głowę, spoglądając
na drzwi do sypialni, w których stała Anko w swoim zwyczajowym stroju i
lizakiem w buzi.
- A, to tylko
ty - mruknął, wzdychając cicho.
- Darowałbyś
sobie to “tylko” - odmruknęła, siadając na krzesełku. - Zamykałbyś drzwi na
noc, co?
- Przed tobą
nawet drzwi by mnie nie uchroniły. - Położył chłopca na łóżku, dał mu zabawkę i
mijając kobietę przeszedł do kuchni. Wyciągnął stamtąd pieluchy i chustki. Na
samą myśl tego, co miało się zaraz wydarzyć, zbierało mu się na mdłości.
-
Rzeczywiście. Drzwi otwarte, a ty nadal wszystkich zlewasz - powiedziała z
uśmiechem na ustach. - Ale od dziś to się zmieni! - Klasnęła w dłonie pełna
optymizmu, na co on znów ją minął, wracając do Miraya.
- Tak -
odparł, zabierając się za przewijanie malca.
- To zgadzasz
się? - spytała sceptycznie, wiedząc, że za szybko usłyszała twierdzącą
odpowiedź.
- Nie.
Anko rzuciła
pod nosem jakieś przekleństwo.
- Zrobiłeś się
marudny jak zbuntowana nastolatka - fuknęła, mrużąc oczy.
- Tak. - Był w
trakcie zmieniania pieluchy, a ta czynność pochłonęła go na tyle, że w ogóle
nie zwracał uwagi na znajomą, co ta wyczuła od razu, uśmiechając się pod nosem
na znak szybkiego zwycięstwa.
- Wrócisz do
pracy?
- Tak. -
Właśnie zapinał ostatnie rzepy, czując napływającą satysfakcję.
- Dużo czasu
ci to zajmie?
- Nie.
- Świetnie! -
Wyrzuciła do góry zaciśniętą pięść w geście zwycięstwa.
- Ale co? -
Kakashi zawinął starą pieluchę i jak najszybciej włożył ją w reklamówkę,
dopiero wtedy zostawiając ją w koszu.
- Jesteś
marudny jak zbuntowana nastolatka, wrócisz do pracy i to całkiem szybko. No. -
Uśmiechnęła się pewna siebie. - Czy nie mam w sobie ogromnej siły perswazji?
- Raczej
ogromną ilość tandetnych marzeń - odparł, kładąc Miraya na dywanie. Dał mu
zabawkę, która zajęła całą uwagę dziecka. Ruszył do kuchni, biorąc kilka
dodatkowych gryzaków, dokładając je do reszty, co by się małemu nie nudziło.
- Ja
przynajmniej jakieś mam - odburknęła, siadając na kuchennym stole, machając
nogami w powietrzu. - A ty?
- A ja co? -
spytał naprawdę znudzony.
- No marzenia,
Hatake. - Przewróciła oczami. - Masz jakieś?
Ostatnie,
czego teraz chciał to wysłuchiwane złotych rad i zapewne pretensji Mitarashi.
Coraz bardziej czuł, że musi opuścić wioskę i oby zrobił to jak najszyb…
- Kurwa -
przeklął cicho pod nosem, rzucając się biegiem do sypialni. Zaczął gorączkowo
rozglądać się po pomieszczeniu, w duchu modląc się, aby to o czym myślał nie
było prawdą. Zaczął biegać po pokoju, zaglądając pod łóżko, za szafki, pod kołdrę.
- Wolę, jak
mówi się do mnie “Anko”, ale…
- Zamknij się
- warknął naprawdę rozjuszony. Dziewczyna z zaciętą miną stanęła w drzwiach,
opierając się barkiem o futrynę.
On natomiast z
hukiem otworzył szafę. W środku jednak znalazł tylko kilka sztuk ubrań.
Przypomniał sobie, jak Asuma mówił coś o pralni. Już miał ochotę - oraz
rzeczywiste zamiary - upierdolenia mu głowy przy samym tyłku, jednak zadzwonił
dzwonek do drzwi, co minimalni go uspokoiło.
- Pilnuj go. -
Minął kobietę, co ta skwitowała tylko pogardliwym spojrzeniem. Przeszedł przez
korytarz i otworzył drzwi wejściowe.
- No w końcu.
- Na przeciwko stała zdyszana Haruno, była nieźle zirytowana. On również, może
nawet bardziej. - Asuma-sensei kazał mi to przekazać, gdy akurat byłam w drodze
do hokage, więc weź łaskawie swoje pranie, sensei - wycedziła to słowo, mrużąc
oczy - i daj mi wrócić do pracy. - Wyciągnęła ku niemu sporych rozmiarów
tekturowe pudło. Włosy miała w nieładzie, policzki zaróżowione od biegu i coś,
co stanowczo odpychało od niej ludzi w tym momencie - aurę, której nikt
rozsądny nie chciał w tym momencie doświadczyć.
- Dlaczego ty
to przynosisz? - spytał, nie ściągając z niej ciemnego spojrzenia. I nie
chodziło tu tylko o barwę jego tęczówek, a o ciemność skrywaną zdecydowanie
głębiej. Był zły, bardzo. A ona jeszcze raczyła mu pyskować i bezczelnie
wyrzucać swoje żale, które nie interesowały go nic, a nic.
- Spełniam
czyjąś zachciankę - warknęła, wpychając mu do rąk pudło. Uniosła na niego
wzrok, ciskający gromami na wszystkie strony. Były trochę specyficzne. Tak
pełne nienawiści i wściekłości, że nawet go to trochę zaintrygowało. One,
a co ważniejsze ich źródło. - Przecież tylko do tego się nadaję. - Odbiegła bez
słowa, rzucając się pędem w stronę siedziby Tsunade.
Gdy zniknęła
za rogiem, Kakashi przypomniał sobie, dlaczego był tak bardzo zły przed tym, jak
się pojawiła. Z gracją rozpędzonego do granic byka, zamknął drzwi i otworzył
pudło. Zaczął wyrzucać z niego czyste, poprasowane i poskładane ciuchy, aż nie
dotarł na samo dno, gdzie znajdowała się kamizelka, w której był ostatnio w
barze. Drżącymi ze złości palcami otworzył kieszeń, chcąc znaleźć tam list.
I znalazł. W
formie zgniecionej, papierowej papki - jakby ktoś zmiksował wrzucone do wody
chusteczki, po czym je wysuszył. Tak właśnie skończył jedyny ślad, jaki miał,
aby śmiało twierdzić, że jego matka nadal żyła, a on był zamieszany w coś
więcej niż prawdopodobne zwolnienie dyscyplinarne.
- A z tobą
wszystko w porządku? - mruknęła Anko, gdy ten rzucił kamizelką o ścianę. -
Ostatnio zrobiłeś się troszkę nerwowy - rzuciła niewinnie, patrząc na niego kątem
oka.
- Bo mam,
kurwa, powody. - Zacisnął pięści, czując potrzebę się na czymś wyżyć. Nosiło
go, nie mógł się opanować.
- I
przeklinasz. - Udała zdziwienie.
- Bo mogę. -
Położył ręce na biodrach, biorąc kilka głębszych wdechów.
- Co robiła tu
Sakura?
- A skąd mam
to niby wiedzieć?
- Mnie się nie
pytaj - fuknęła. - Choć z nią teraz to nigdy nic nie wiadomo.
- Bo?
- Coś się z
nią ostatnio dzieje i nie jest to nic dobrego. - Patrzyła na niego, mając
nadzieję doczekać się jakiejś reakcji na wieści o byłej uczennicy. On jednak
milczał jak grób, mimika jego twarzy również.
- Nie możesz
mieć kontaktu z młodzieżą - cmoknęła. - Wpływasz destrukcyjnie na ludzi.
- Daruj sobie.
- Co tam
takiego ważnego było? - Założyła ręce na piersi, spoglądając na pudło, oraz po
cichu oczekując, że wyciągnie z niego wszystkie informacje.
- A to co?
Inkwizycja Anko Mitarashi? - parsknął, wkładając z powrotem ubrania do pudła.
- No mów.
- Nie. -
Ruszył do sypialni, gdzie Miray wciąż leżał zaaferowany małą zabawką. -
Wtedy uznasz mnie za skończonego wariata.
- Za późno. -
Uśmiechnęła się cynicznie, a on westchnął, zaczynając układać ubrania w szafie.
- To nie
miejsce i czas na takie rozmowy - odparł, chcąc ją zbyć. Miał dość jej
towarzystwa. Chciała dobrze, to pewne, ale on... już nie.
- W takim
razie spotkaj się dziś z nami w “Shokudo”. Jak za starych, dobrych lat -
mruknęła, wyjmując z buzi lizaka.
- Nie.
- Będziemy w
pełnym składzie, to rzadka okazja.
- No tak,
Święto Pracy. - Zaśmiał się krótko, choć nie było w tym nic radosnego.
- Co cię tak w
tym drażni, hm? - Zmarszczyła brwi. Bardzo nie podobało jej się jego podejście.
- To, że
wynosimy na piedestał zabijanie za pieniądze - warknął.
- Od kiedy
masz z tym problem, co? - żachnęła się, podchodząc bliżej. - Zabijałeś przez
całe życie, od małego. Od kiedy tylko nauczyłeś się chodzić, ojciec nauczył
cię, jak trzymać w ręce kunai służące tylko do jednego.
- Anko… -
syknął, chcąc, żeby przestała. Temat jego ojca z pewnością nie powinien być
ruszamy akurat teraz.
- Jesteś znany
w całym świecie ninja, jako jeden z najlepszych zabójców i masz czelność mieć
pretensje do ludzi za to, że w jeden dzień świętują swoją profesję? Twoją
jedyną profesję? Jesteś śmieszny. - Wyglądała na naprawdę zawiedzioną jego
słowami, a on na w ogóle nieporuszonego jej słowami. - Zabijanie to największa
część twojego życia, Hatake. Czy tego chcesz, czy nie. - Odwróciła się z
zamiarem wyjścia. - Jeśli będziesz łaskaw się z nami spotkać, będziemy w
Shokudo o dziewiętnastej. - Ucięła i wyszła, głośno zamykając za sobą drzwi.
Kakashi oparł
się o ścianę. Wziął głęboki oddech. Rin, Obito, Gai. Każde z nich zginęło w
większej bądź mniejszej części przez niego. Nadal nie potrafił sobie tego
wybaczyć. Miał żal, ale dość różnoraki. Jeden brał się z powodu, że kogoś nie
uratował. Drugi, że sam kogoś zabił. Już mając dwanaście lat był z gruntu zły.
Bo co za normalne dziecko zabija kochankę ojca na oczach jej trzyletniego
dziecka?
Potrząsnął
głową.
To nie czas na
te myśli.
Jeszcze nie.
***
Wściekła
wparowała do gabinetu Tsunade. Miała dość wszystkiego, co ją otaczało. Dawno
nie straciła tak wielu ludzi na stole operacyjnym. Dawno tak bardzo nie
pierdoliła roboty raz za razem. Przerastało ją to. Przerastały ją spojrzenia
członków rodziny zmarłych, których nie dała rady uratować. Przerastała ją
świadomość, że tylko od niej zależało w danym momencie czyjeś życie. Pisząc się
na bycie medykiem mniej więcej wiedziała, co ja czeka. Ale z biegiem czasu
zaczęła mieć kłopoty. I to nie z ludźmi dookoła, bliskimi. A ze sobą.
Kansho coraz
bardziej ją irytował. Potrzebny był jej tylko do jednego, o czym doskonale
zdawał sobie sprawę, gdy zaczęli się spotykać. Dała mu to jasno do zrozumienia.
Jednak po upływie pewnego czasu on przestał przestrzegać zasad relacji "to
tylko seks", co wprawiało ją w szał.
Po tym jak po
IV Wielkiej Wojnie Sasuke odszedł z wioski, nie odzywając się do niej ani
słowem coś w niej pękło na tyle, aby podjąć bardzo ważna decyzję o trzymaniu
swoich uczuć, emocji i pragnień tylko dla siebie, zamkniętych, zabunkrowanych
na amen. Kansho zadowalał jedynie jej ciało i to jeszcze nie zawsze. Od zawsze
był Sasuke, z którym widywała się przez ostatnie lata średnio raz na trzy
miesiące.
To on
sprawiał, że rozpadała się na kawałki w jego ramionach. To on sprawiał, że
czuła się stuprocentową sobą. To on był wszystkim, czego potrzebowała. Jednak
ona nigdy nie byłaby wszystkim dla niego, czego do dziś nie mogła znieść.
Patrząc teraz
na pracującą przy biurku Piątą beształa siebie po cichu za te myśli. Za te
myśli, że wystarczyłoby jedno jego słowo, a ona zostawiłaby wszystko za sobą.
Szanowała swoją wioskę, zawsze była dla niej ważna. Jednak z wiekiem ludziom
zmieniają się priorytety, a ona świeciła za przykład tego właśnie zjawiska.
Wręcz idealnie nadawała się na wzór, czego nie robić ze swoim życiem w
kwestiach sercowych.
Prychnęła
cicho pod nosem na tę myśl.
Uchiha nie
miał serca, pieprząc się z nią co jakiś czas dla relaksu. Farmazony o
przedłużeniu linii klanu jakoś nieszczególnie zawładnęły jego życiem, z którego
on zaś korzystał z niego do woli.
Sakura miała
jedną, jedyną słabość. Nosiła ona jego imię. Nadal, niezmiennie, przez tyle
lat.
Wstydziła się
tego najbardziej na świecie, ale dopóki nikt o tym nie wiedział, ukrywała to
przed samą sobą, udawała, że tego nigdy nie było, że przenigdy nie spadłaby na
aż takie dno, aby pieczołowicie odbębniać schadzki z Uchihą, co kompletnie
poniżało ją jako kobietę. A stało się. I niedługo miało stać się znowu.
A ona nie
mogła się tego doczekać.
- Długo
jeszcze będziesz tak milczeć? - spytała Tsunade, nawet nie unosząc wzroku znad
papierów.
- Potrzebuję
odpoczynku - powiedziała zaciętym tonem, wracając do swojej zwyczajowej
postawy. Ostatnio tylko taką przyjmowała. Była najbezpieczniejsza i…
najłatwiejsza. Idealna dla wspaniałego tchórza.
- Widzę, że
standardowe “dzień dobry, Tsunade-sama” odeszło w niepamięć, hm? - mruknęła,
kreśląc ostatnią ostentacyjną kreskę na dokumencie przed sobą.
- Przepraszam
- odpowiedziała pokornie, tak naprawdę mając ogromną ochotę bezczelnie zacisnąć
pięści.
Dziś była
wyjątkowo drażliwa.
Nie wiedziała,
czy to przez Naruto i Hinatę, który na tyle pogrążyli się we własnej miłości,
że zapomnieli o bożym świecie, praktycznie całkowicie urywając z nią kontakt.
Czy może to przez Temari i Shikamaru, którzy zwiali do Piasku, aby tam wieść
spokojne życie. Czy też przez Ino i Sai’a, na których ostatnio nie mogła
patrzeć, bo wskaźnik słodkości w ich towarzystwie drastycznie przekraczał
granicę dobrego smaku. Jej problem był… bardzo prozaiczny w swojej istocie.
Potrzebowała mężczyzny, prawdziwego mężczyzny. Mężczyzny, jakim był Uchiha.
Potrzebowała
Uchihy.
Ta świadomość
nieustannie dźgała ją nożem po żebrach, śmiejąc się z niej na całe gardło,
wyzywając od idiotek czy kretynek. No cóż, miała rację.
Takich
przykładów wśród jej znajomych było więcej. Doskonale zdawała sobie sprawę, co
tak naprawdę doprowadzało ją do pasji. To rzecz strasznie samolubna,
egoistyczna, ale prawdziwa w swoim bycie, która odnajdywała swe istnienie w jej
umyśle.
To tylko
zazdrość.
Prozaiczna,
ludzka, żałosna zazdrość, dopadająca ją w najróżniejszych momentach.
Bo Uchiha nie
mógł wrócić do Liścia i zachowywać się jak człowiek. Bo nie mógł dać jej
odrobiny szczęścia przy swoim boku. Bo nie mógł budzić się co dzień koło niej.
Bo nie mógł jej kochać. Bo po prostu był sobą.
- Odwiesiłyśmy
się już, czy dać ci jeszcze trochę czasu? - Tsunade opierała się o biurko,
mierząc ją taksującym spojrzeniem. Sakura wyprostowała się, dodając sobie
odwagi.
- Proszę o
samotną misję, Tsunade-sama - powiedziała z podniesioną głową.
- Kolejną? -
Hokage uniosła brew, składając usta w lekki dzióbek.
Już dawno
martwiła się o swoją podopieczną, która była dla niej jak córka. Miała ojca, to
fakt. Kochał ją i troszczył się, jednak matka, to matka. A tej Sakurze
brakowało. Chciała dla niej jak najlepiej, od zawsze i na zawsze. Nie miała
oporów, aby złoić ją od góry do dołu, gdy coś poszło nie tak, ale nie
omieszkała jej również pochwalić, kiedy coś poszło dobrze. Uważała, że
postępowała sprawiedliwie, nie krzywdząc nikogo dookoła, jednak patrząc z
perspektywy czasu na zachowanie Haruno, nabierała przeświadczenia, że gdzieś
popełniła błąd. Nadszedł moment, aby go zlokalizować.
- Muszę
odpocząć od wioski - powiedziała, modląc się w duchu, żeby kobieta nie zadawała
kolejnych pytań.
- Jesteś
członkiem ANBU, nie możesz “od tak” znikać na misje indywidualne, gdy tylko
masz taki kaprys.
Jouninka miała
ochotę przekląć pod nosem. Wiedziała, że hokage wyciągnie ten argument, po
prostu wiedziała.
- Wiem,
Tsunade-sama, ale Rayon i tak jest chory, więc zespół nie jest w komplecie.
- I uważasz,
że znów wypuszczę cię samą? - Zaśmiała się lekko. - Nie.
Sakura
zacisnęła zęby, aby nie wybuchnąć.
- Dzisiaj jest
święto. Wróć do domu, odpocznij. Spotkaj się z kimś, to ten czas, kiedy masz
wolne. - Tym razem przemawiała przez blondwłosą kunoichi matczyna troska, coś
naturalnego względem Haruno. Choć tym razem zabrzmiało to dziwnie sztucznie,
wręcz nienaturalnie. Z młodą lekarką działo się coś, o czym Tsunade do końca
jeszcze nie miała pojęcia.
- Hai. -
Dziewczyna skłoniła się nisko i sztywno ruszyła ku drzwiom.
- Za piętnaście
minut rozpoczyna się parada, przyjdź. Wszyscy twoi znajomi tam będą.
- Hai. - Znów
ostentacyjnie ukłoniła się, jak do kogoś obcego, z kim nic ją nie łączyło. To
zabolało Ślimaczą Księżniczkę bardziej, niż mogła to po sobie pokazać.
Sakura wyszła
z gabinetu kompletnie rozjuszona. Miała ochotę porozmawiać z Tenten, która jako
jedyna z otaczającego ją towarzystwa nie trwała w “szczęśliwym związku”, przez
co bardzo szybko znalazły wspólny język, choć wcale się na to nie zapowiadało.
Teraz miała jednak coś ważniejszego na głowie, coś, co planowała od minimum pół
roku.
Wyszła z
budynku siedziby hokage. Wskakiwała kolejno na zabudowania, aby poruszać się po
dachach, co było praktycznie i szybkie. Przynajmniej nie musiała tracić cennego
czasu na rozmow…
- Sakura-chan!
- Cholera -
syknęła pod nosem, lecz zatrzymała się.
- Miło cię
widzieć! - Naruto przytulił ją na powitanie i poczochrał włosy. Był ubrany w
swój zwyczajowy strój. Ostatnio przyciął włosy i wyglądał trochę śmiesznie,
jednak nie miała sumienia mu tego mówić.
- Dorósłbyś w
końcu - fuknęła, poprawiając grzywkę.
- Ja już
jestem dorosły! Niedługo będę ojcem! - Dumnie wypiął pierś do przodu, a ona
uśmiechnęła się lekko. Szczerze, o dziwo.
- Biedne
dziecko. - Położyła mu dłoń na ramieniu, wybuchając śmiechem.
- No bardzo
śmieszne, Sakura-chan, bardzo! - Obruszył się, po chwili tak jak ona wpadając w
śmiech.
- Macie już
imię?
- Burito -
odparł szybko, a Haruno momentalnie opadła szczęka.
- To, że
ciebie rodzice nie kochali i dali ci na imię, jak jeden ze składników ramen,
nie znaczy, że musisz robić to swojemu synowi… - mruknęła, nadal patrząc się na
niego z otwartymi oczami.
- Zawsze
wszystko odtrącasz - fuknął niezadowolony. - Ale pomyśl! Możemy wołać na niego
Bolt! Będzie najszybszy i najlepszy na świecie!
- Nie wątpię -
odparła.
- Wpadniesz do
nas dzisiaj? Razem z Hinatką robimy małą imprezkę. Będzie cudaśnie!
- Yyy, wypluj
to. - Wzdrygnęła się. - I powiedz jeszcze raz.
- Wpad…
-
Niedosłownie, baka - zaśmiała się. - Musisz tak wszystko zdrabniać? To
irytujące.
- Sakura? Czy
ty mi czegoś nie powiedziałaś? - Wyglądał jak biolog, przypatrujący się komuś
przez lupę, gdy nachylił się nad nią. Schylił się, dotykając jej brzucha. -
Jesteś w ciąży?
Zdębiała.
- Odpowiedź na
to pytanie jest taka, jak na to, czy jesteś gejem - wydukała, przełykając
ślinę.
Być w ciąży z
Kansho, co gorsza z Uchihą.
- Zbladłaś,
Sakura-chan. - Naruto wyglądał na zmartwionego. Haruno pokręciła głową, wlepiła
sobie na usta pocieszający uśmiech i spojrzała na niego rezolutnie.
- Gorszy
dzień. Dobra. - Klasnęła w dłonie. - Muszę się zbierać.
- Ale parada
jest w tamtą stronę. - Wskazał przed siebie, czyli w przeciwny kierunek niż
ten, w którym ona miała zamiar iść.
- Wiem, ale
mam jeszcze coś do załatwienia.
- Wszystko
jest pozamykane, Sakura. - Spojrzał na nią, nie do końca jej wierząc.
- Ojeju,
przestań. - Udała lekkie oburzenie, nadymając usta. - Po prostu lekko się
spóźnię.
Zbliżył się do
niej z cwanym uśmieszkiem i złowrogimi iskierkami w oczach.
- Czyżby mała
schadzka z Kansho? - Ruszył kilkukrotnie brwiami.
- Ty zbereźny,
przyszły ojcze! - rzuciła, znów się uśmiechając. - Nie, nie będzie tam Kansho.
- No dobra,
dobra. Leć w takim razie - odpowiedział trochę markotny.
- Do
zobaczenia! - Pomachała mu, znów zrywając się do biegu.
Odetchnęła,
kiedy nie spotkała już nikogo po drodze.
Wybiła
czternasta, właśnie rozpoczęła się oficjalna parada głównymi ulicami wioski -
właśnie rozpoczął się czas, gdy Konoha była najmniej strzeżona. A ona tylko
tego potrzebowała, aby dostać się do siedziby Korzenia i znaleźć tam cenne
informacje.
Studiowała
plany budynku i podziemi już nie raz. Wręcz znała je na pamięć. Dlatego nie
było dla niej wielkim utrudnieniem dostać się do środka kanałami, wyjść w
miejscu, gdzie normalnie stoją straże, lecz dzisiaj ich nie było, przedostać
się potajemnie do interesującego ją korytarzyka i zobaczyć odpowiednie, ciężkie
i masywne drzwi.
Raz tylko
natchnęła się na partol. Jednak wtedy wyciszyła swoją chakrę do minimum i
wstrzymała oddech. Straż minęła ją, lecz ta pozostała niezauważona. Zresztą od
kiedy Danzo nie żył, Korzeń nie siał już wśród ludzi takiego postrachu i nie
miał już też złowieszczej reputacji.
Dostanie się
do tego miejsca mimo wszystko wcale nie było łatwe. Przez ponad pół godziny
kluczyła po korytarzach, aby jak najbardziej omijać główne drogi, zwracać na
siebie jak najmniej uwagi. Nagimnastykowała się przy tym co nie miara, przez
co, gdy w końcu dotarła do wyznaczonego punktu była trochę spocona i brudna -
kratki wentylacyjne niecodziennie brały kąpiel.
Podeszła do
wrót. Spięła się i gwałtownie rozejrzała dookoła, gdy okazały się być lekko
uchylone.
Jednak mnie zauważyli? - przeszło jej
przez myśl. - To byłoby w ich stylu.
Pozwolić mi przejść całą drogę, po czym złapać na gorącym uczynku.
Była
zdeterminowana, żeby tam wejść.
Obiecała sobie
to. Sprawa jej matki była jedną z ważniejszych, jaką obrała sobie za cel.
Uchyliła
bardziej drzwi, chcąc wyczuć czyjąś chakrę, jednak na darmo. Nic nie wyczuła.
Przygryzła
dolną wargę i weszła do środka.
Spotkały ją
ciemności. Nigdzie nie miała żadnego punktu zaczepienia, nic nie widziała.
Jedynie wątłe światło z korytarza dawało poświatę na pomieszczenie wcale
niemałych rozmiarów, pełne regałów i półek. Westchnęła i wyjęła latarkę z
kieszeni. Zamknęła za sobą drzwi. Od razu usłyszała, jak mechaniczne zasuwy
pracują, blokując drzwi od zewnątrz. Struchlała. Utknęła tu na dobre.
- Brawo,
Haruno. Spierdoliłaś po całości. - Przywarła plecami do drzwi na dźwięk
męskiego głosu. Szukała wzrokiem jego właściciela, rozdygotana rzucając
światłem latarki na prawo i lewo. - Nie tak cię szkoliłem. - Kakashi stanął
przed nią w pełnej krasie, standardowo z rękoma w kieszeniach i z leniwym,
lekko rozczarowanym spojrzeniem. Był ubrany w czarną koszulkę z długimi
rękawami, które podwinął do łokci, ciemne spodnie do których standardowo
przypięta była kabura i zwyczajowe buty. Wpatrywał się w nią z lekkim
niesmakiem, zdenerwowany tym, co zrobiła.
Generalnie nie
miał pojęcia, co przywiało ją tu akurat dzisiaj. To jasne jak słońce, że
złamała prawo, wchodząc tutaj, ale nie to było jego największym problemem. W
sumie to akurat miał głęboko gdzieś. Jednak fakt, że zamknęła te pieprzone
drzwi nieźle nim wstrząsnął. Nie napracował się tyle po to, żeby ona
spartaczyła to jednym, szybkim ruchem. Szlag by to.
-
Kakashi-sensei? - mruknęła, wypuszczając z płuc zbędne powietrze.
- Już kiedy
miałaś jedenaście lat mówiłem ci, żebyś nigdy nie pozbawiała się jedynej drogi
ucieczki - powiedział, lustrując jej sylwetkę w słabym świetle latarki.
Sakura jako
dwudziestolatka prezentowała się całkiem całkiem, jak na młodą kobietę.
Szczupła, zgrabna, z wyrobioną pozycją społeczną - była dobrą partią w Liściu,
co miało na uwadze wielu kawalerów. Miała zapewnioną posadę w szpitalu i
wszystkim znane ogromne, medyczne umiejętności, przez co naprawdę stała się
personą godną zainteresowania na szczeblu towarzyskim. Pech chciał, że akurat
ta dziecina życia kompletnie nie interesowała jej szarowłosego nauczyciela.
- Tak wyszło -
odparła, wzruszając ramionami.
Czuła na sobie
jego wzrok, spod którego chciała się jak najszybciej wydostać. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę z własnej głupoty, wcześniej naprawdę o tym nie pomyślała.
Jednak teraz, gdy on powiedział to głośno, wszystko nabrało sensu i…
beznadziejności. Sądziła, że wyrosła już z wieku nielogicznych zachowań.
Najwyraźniej jeszcze nie do końca.
- Zdajesz
sobie sprawę, że będziemy siedzieć tu zamknięci przez kolejne dwie godziny? -
spytał niemiło. Czuła emanujący od niego chłód, tak do niego niepodobny. Taki
inny, mający swój powód bardzo głęboko.
- Właśnie się
o tym dowiedziałam - odparła, przestępując z nogi na nogę.
- Wiesz, co
zrobi mi Tsunade, jak złapie nas tu Korzeń? - warknął, postępując krok do
przodu.
- Powiesz, że
to moja wina i wtedy to mi ukręci łeb - burknęła. Naprawdę czuła się winna, a
jeśli nic nie dało się już z tym zrobić, to nie musiał się na niej teraz
wyżywać.
- I jak to
dalej wyjaśnisz, hm? Powiesz, że przyprowadziłaś mnie tutaj za rączkę? -
Zmrużył oko. - Dorośnij.
To w nią
uderzyło. Bardzo.
Zagotowała się
z wściekłości.
To ty odwróciłeś się od wszystkich, gdy
potrzebowaliśmy ciebie najbardziej. To ty wolałeś schować się w mieszkaniu, niż
podnieść na duchu ludzi, którzy na tobie polegali. To ty schowałeś głowę w
piach, pokazując, jak bardzo jesteś niedojrzały, jak bardzo nie potrafisz
walczyć w najbardziej odpowiednim momencie. To ty zawiodłeś wszystkich i
staczasz się z dnia na dzień, chlejąc. To ty…
- Wszystko w
swoim czasie, sensei - ucięła, mówiąc tylko tyle. Zacisnęła usta w wąską kreskę
i wyminęła go w poszukiwaniu odpowiedniej szuflady.
- Po co tu w
ogóle przyszłaś? - spytał, nadal nie schodząc z tonu “jestem twoim
nauczycielem, a ty zachowałaś się jak nieodpowiedni bachor, który nie dostanie
ciastka na podwieczorek i całe popołudnie spędzi w kącie na karnym jeżyku, gdzie
przemyśli swoje zachowanie, żeby potem mnie ładnie przeprosić”. Ten ton bardzo
się jej nie spodobał.
- A ty po co
tu przyszedłeś?
- Pierwszy
zdałem pytanie.
- A ja druga,
no i co? - Spojrzała przez ramię, świecąc w okolice jego klatki piersiowej, która
unosiła się równomiernie, opięta czarnym materiałem podkreślającym rozwinięte
mięśnie.
- Po prostu
odpowiedz na to pieprzone pytanie - warknął, a ona drgnęła.
Nie mogła
zrozumieć, kim był człowiek stojący obok. Jakoś nie mogła tego pojąć. Nie znała
go. Znała jego twarz, jego ciało, to kim był kiedyś. Teraz definitywnie stał
przed nią ktoś obcy, ktoś nowy. Ktoś, kto fascynował ją swoim władczym
zachowaniem. Ktoś, kogo właśnie zaczynała poznawać.
- Nie -
odpowiedziała od razu. Zmierzyła go swoim spojrzeniem, chcąc zobaczyć do czego
był zdolny. Jak bardzo potrafił być wściekły.
- Sakura -
syknął coraz bardziej zirytowany. Teraz wydostanie się stąd będzie naprawdę
ciężkie. Popsuła wszystko jednym gestem i nawet nie miała zamiaru pokornie
wziąć na siebie całkowitej winy. Nie pochwalał takiego zachowania. Po prostu go
to wkurwiało.
- Kakashi? -
mruknęła, przestając obdarzać światłem jego tors. Tak jak wcześniej zdjął maskę
z lewego oka i uaktywnił sharingana, dzięki niemu widząc w ciemności.
- Nie sądzisz,
że to ty powinnaś za mną łazić i prosić mnie o sklecenie jednej wersji
wydarzeń? - spytał, opierając się ramieniem o jeden z regałów. Dziewczyna
jednak niestrudzenie przeglądała litery przyporządkowane danym półkom.
- Sądzę -
odpowiedziała. Hatake przewrócił oczami. - Ale możemy po prostu powiedzieć jak
było i sądzę, że to też jest dobra opcja.
- Chyba kpisz
- warknął, a ją znów przeszył ten dziwny prąd. Nie wiedziała, że był zdolny do
takiej agresji w głosie. Co jasne na polu walki, z reguły nie mając sobie
równych, zachowywał się równie brutalnie co każdy ninja, jednak w życiu
prywatnym nigdy nie spotkała się z tym zjawiskiem. Było dla niej nowe. Nowe i
interesujące. - To przez ciebie tu siedzimy.
- Aktualnie to
stoimy, sensei - odparła, wzdychając.
Zachowywała
się przy nim tak swobodnie tylko z jednego powodu. Była na sto procent pewna,
że nie zrobi jej krzywdy. Czegokolwiek głupiego i nierozsądnego by nie zrobiła,
i tak nie tknąłby jej palcem, przez co pozwalała sobie przy nim na więcej swobody
niż powinna. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Jeszcze
słowo.
- Słowo. - Nie
wiedziała, czemu dokładnie to robiła. Czemu świadomie go podjudzała, chcąc
rozbudzić w nim jeszcze większą wściekłość. Czemu tak bardzo chciała zobaczyć
ten wybuch emocji tak opanowanego na co dzień człowieka.
- Sakura -
znów powtórzył jej imię, jednak ten ton był zdecydowanie bardziej niski,
gardłowy, władczy. Wściekły.
- Kakash… -
Straciła dech w piersiach, uderzając plecami o ścianę. Nie był to potężny cios,
a jedynie pchnięcie, lecz i tak totalnie wytrąciło ją z równowagi. Patrzyła na
niego szeroko otwartymi oczami. Nie dowierzała.
- Albo powiesz
mi coś sensownego, albo sam się stąd wydostanę, a ciebie zaknebluję i zostawię
tutaj na pastwę Korzenia - wycedził, zbliżywszy się do niej niebezpiecznie
blisko. Przy uderzeniu upuściła latarkę, która świeciła teraz na jego buty,
przez co widziała jedynie zarys jego sylwetki i lśniące oczy, wpatrujące się w
nią złowrogo, wściekle.
W końcu.
- Jakieś
pomysły? - mruknęła, powoli odzyskując pewność siebie.
A jednak,
zrobił to. Naprawdę wytrąciła go z równowagi.
- Czekam na
twoje propozycje - rzucił. Ona wyprostowała się, ale on nie odsunął się. Wciąż
stał w odległości mniejszej niż pół metra, prawie całkowicie zasłaniając jej
pole widzenia. Tylko słaba łuna widniała gdzieś pod nogami. Prócz niej nie było
nic. - W jaki, kurwa, cholerny sposób wyjaśnimy to ludziom, którzy nas tu
znajdą?
- Powiemy, że
chcieliśmy sprawdzić poziom zorganizowania Korzenia, zobaczyć, czy należycie
strzegą powierzonych im danych - odpowiedziała, starając się brzmieć
przekonywująco.
- Uważasz, że
Tsunade uwierzy w to, że robimy to za darmo i po godzinach? - żachnął. - Do
tego razem?
- Co masz do
mnie? - Zmarszczyła brwi. - Sensei? - dodała, ale wyszło to kompletnie
groteskowo.
- Wyobraź
sobie, że rozmawiałem wczoraj z Tsunade w sprawie tych akt. Nie rozmawiałem
natomiast z Sai’em, bo wydawało mi się to zbędne, a kolejnego dnia ktoś mnie tu
przyłapuje i to jeszcze z tobą. Podejrzane, nie sądzisz? - Jego oddech drażnił
jej skórę, rozpraszając ją. Jednak po szybkim przemyśleniu musiała przyznać mu
rację. Spieprzyła na całej linii.
- A może
zamiast zastanawiać się, co zrobią jak nas złapią, może po prostu załatwmy to,
po co tu przyszliśmy? - Spojrzała na niego nieufnie. Już nie wiedziała, czego
mogła się po nim spodziewać. To akurat lubiła. Tę adrenalinę możliwej
niepewności.
- A po co tu
przyszłaś?
- Sprawy
rodzinne - ucięła, a on warknął coś pod nosem.
- W takim
razie działaj, jouninko. - Odwrócił się, odchodząc w stronę innych półek.
Ostatnie słowo zaintonował wyraźnie prześmiewczo. A ona wiedziała, że zrobił to
tylko po to, aby się na niej odegrać.
- Tak jest,
kapitanie jednostki specjalnej - odgryzła się, lecz od razu tego pożałowała. W
ułamku sekundy znów znalazł się blisko niej, mierząc karcącym, podburzonym
spojrzeniem, wyolbrzymionym przez wątłe cienie rzucane przez latarkę.
- Ja i moja
kariera zawodowa to nie twój pieprzony interes - syknął, znów wyzwalając w niej
tą dziwną fascynację. Chciała więcej.
- Chyba jej
brak.
Widziała, jak
w środku targała nim furia. Generalnie nie wiedziała, o co był tak bardzo zły.
Wątpiła, że chodziło jedynie o te drzwi. Za jego zachowaniem stało coś jeszcze.
Coś, czego się tu dowiedział, bądź czego dopiero miał się dowiedzieć.
- To nie mi z
reguły ludzie zdychają na rękach, bo nie potrafię im pomóc.
To zabolało,
znów. Ich oboje.
Gdy nie
odezwała się w przeciągu kilku sekund, odsunął się, przestając nękać ją
spojrzeniem. Przesadził. Ale przecież sama tego chciała, sama się o to prosiła,
więc nie czyniąc mu dalszych wyrzutów, przełknęła swoją dumę i żal wywołany
jego słowami i zabrała się za szukanie odpowiedniej teczki. Bo przecież po to
tu przyszła - musiała znaleźć akta matki, a nie użerać się z byłym
nauczycielem, który de facto wcale nie był taki stary, za jakiego można było go
postrzegać. W końcu dwadzieścia osiem lat to jeszcze nie koniec świata.
Wzięła głęboki
oddech, zaczynając przeglądać zawartości szuflad. Czego chciał Hatake z tego
archiwum? Nie miała pojęcia. Ważne, żeby w końcu dowiedzieć się czegoś o swojej
matce, której twarzy już się prawie nie pamięta. Sakura jeszcze kilka miesięcy
temu była przekonana, że jej matka popełniła samobójstwo. Tak powiedział jej
ojciec, taka była ekspertyza, tak uważali wszyscy. Pogodziła się z tym dopiero
w wieku szesnastu lat, po prostu odpuściła i uznała, że tak po prostu musiało
się stać. Do tego feralnego dnia, gdy jej ojciec powiedział coś, czego nie
powinien.
- Tato! Nie widziałeś tej mojej czarnej
sukienki? Prasowałam ją wczoraj! - krzyczę do taty ze schodów. On jednak nie
odpowiada mi. Marszczę brwi i w samej bieliźnie schodzę na dół. Rozglądam się
po korytarzu, jednak tam ani śladu ojca.
- Nie, Tsunade-sama. Hayumi nie mogła mieć
nic wspólnego z Kaivą. - Słyszę cichy, lecz zdenerwowany głos taty, a
usłyszawszy coś o mamie nadstawiam uszu. Całe moje ciało spina się w
gorączkowym oczekiwaniu. Po cichym pomieszczeniu rozlega się trzaskanie słuchawki,
gdy ktoś po jej drugiej stronie mówi coś głośno, bądź nawet krzyczy. - To
niemożliwe. - Tata ucina. - Popełniła samobójstwo. Tak ciężko to zrozumieć? Od
jej śmierci minęło siedemnaście lat, odpuśćcie w końcu. - Wyglądam zza rogu i
widzę, jak wzdycha z wyraźnym bólem, wpatrując się w nasz mizerny ogród. - Hai,
Tsunade-sama. Do widzenia.
Czekam chwilę, chcąc, abym wyglądała na
wiarygodną.
- Tato, nie widziałeś tej mojej czarnej
sukienki? - pytam, patrząc na niego. Jest wyraźnie zmartwiony, ale i zły.
- Sprawdź w szafie w holu - odpowiada i mija
mnie w progu. Idzie do kuchni. Słyszę, jak wstawia wodę na herbatę.
- Wszystko w porządku? - Idę za nim,
przystaję dopiero w drzwiach. On siedzi przy stole, bębniąc palcami o blat.
- Tak, ale dlaczego miałoby być nie w
porządku? - mruczy, nawet nie rzucając na mnie okiem.
- Tak mi się wydaje - mówię ostrożnie, a on
macha ręką, chcąc mnie zbyć.
- Takie tam… niewyjaśnione waśnie. - Wygląda
jakby odganiał natrętną muchę. - Nic, czym powinnaś się interesować, skarbie.
Sakura
pokręciła szybko głową, aby nie musieć dalej przypominać sobie tej sceny. Słowo
Kaiva dość wyraźnie wyryło się w jej psychice i zrobiło to na tyle mocno, że
dziewczyna była w stanie zrobić wszystko, byleby tylko dowiedzieć się co ono
znaczyło. Nawet za cenę przyłapania na gorącym uczynku.
Serce zabiło
jej mocniej, gdy odnalazła odpowiednią teczkę. Spojrzała na nazwisko matki,
dotknęła palcem atramentu. Wzięła głęboki oddech, rozsznurowując małą listewkę.
Interesująca
ją zawartość znalazła się przed jej oczami.
Zacisnęła
zęby, widząc zdjęcie matki, ale szybko odgoniła od siebie jej obraz. Skupiła
się na tekście. Opisana była tu jej przeszłość zawodowa. To, że była geninem, a
razem z ojcem prowadzili sklep na przedmieściach nie było żadną nowością.
Reszta faktów takich jak miejsce zamieszkania czy data urodzenia też nie
przyciągnęły większego zainteresowania dziewczyny. Mimo to uważnie spojrzała na
wszystkie pięć zamieszczonych w teczce kartek, ale najbardziej na tę ostatnią,
zatytułowaną dwoma krótkimi słowami: akt zgonu.
Przymknęła na
chwilę oczy, po czym wzięła się do czytania.
Denatka zmarła na skutek wykrwawienia, z
powodu pchnięcia mieczem w brzuch. Wykluczenie udziału osób trzecich. Kąt, pod
jakim zostało wbite ostrze oraz głębokość cięcia sugerują samobójstwo. Brak
obcych odcisków palców. Ofiara miała powody, aby targnąć na swoje życie. Po
dokładnym zbadaniu miejsca zbrodni przestano kwestionować prawdopodobieństwo
samobójstwa. Zostało ono zatwierdzone przez Radę i jest to przyczyna zgonu
denatki.
Doktor Mivera Takeshi
Sakura
zacisnęła usta w wąską linię. Tę wersję już dobrze znała. Wpajał ją jej ojciec,
Tsunade, znajomi. Wszyscy. Najbardziej bolał ją fakt, że była wtedy w domu, że
wydawało jej się, że kogoś widziała. Jednak wspomnienia przez tyle lat zdążyły
się zatrzeć, a ona sama już nie wiedziała, co dokładnie widziała. Wszystko się
jej mieszało, tym bardziej teraz, kiedy już sama nie miała pojęcia, w którą
wersję chciałaby wierzyć.
Już chciała
odkładać teczkę i ze zrezygnowaniem przyznać się do swojej porażki, gdy
zobaczyła coś napisanego ołówkiem na teczce od wewnątrz. Zbliżyła latarkę do
owego miejsca.
- Kaiva -
szepnęła pod nosem, nie dowierzając.
Momentalnie
poczuła powiew wiatru obok siebie. Ktoś wyrwał jej teczkę z rąk.
- Powtórz to,
co właśnie powiedziałaś. - Usłyszała nad swoim uchem.
- Kaiva -
odparła cicho.
Rzeczywiście
ktoś mógł zabić jej matkę. Może naprawdę kogoś wtedy widziała.
Kakashi,
patrząc na akt zgonu swojej pierwszej ofiary, zastanawiał się, co do cholery
Hayumi Haruno miała wspólnego z Kaivą. To, że pierwsza wiadomość, jaką dostał
od nieznanego nadawcy była tak właśnie podpisana, i że list, który skończył
swój marny żywot w miejscowej pralni również posiadał taki podpis, to po
pierwsze. Ale to, że Haruno zdradzała własnego męża na boku z jego ojcem, to
już drugie.
Będąc
dwunastolatkiem nie do końca rozróżniał jeszcze dobro i zło. Robił to, co mu
kazano. Jednak kiedy jego matka zniknęła, a ojciec umierając na jego oczach
przyznał się do zdrady, przestał interesować się tym, co powinien wtedy zrobić.
Matkę kochał ponad życie, a jej zniknięcie wytłumaczył sobie w ten sposób, że
kiedy dowiedziała się o zdradzie, w jakiś sposób uciekła z Konohy, żeby klanu
Hatake nie spotkały konsekwencje rozwodu. Aby było mu to wszystko na rękę.
Wmówił sobie, że gdyby do tej zdrady nie doszło, matka nigdy by nie odeszła. Z
racji, że ojciec zmarł, nie miał na kim wyładować swojego gniewu, a wszystko co
go napędzało przypisał jednej osobie.
I to właśnie
jej akt zgonu trzymał teraz w rękach.
Przekartkował
wszystko od początku do końca. Przeczytał o upozorowanym samobójstwie,
dochodząc do wniosku, że w sumie mogli tak to rozegrać. On mając dwanaście lat
rzeczywiście wbił jej katanę w brzuch, jednak ona z nieznajomego powodu mocniej
docisnęła ją do siebie. Nie próbowała walczyć, wręcz sama siebie dobiła.
Kakashi będąc niższy od niej, jak i nie posiadając jeszcze ogromnej siły mięśni
mimo wszystko zabił ją tak, jak planował. A ekspertyza była na jego korzyść.
Pamiętał widok
trzyletniej Sakury stojącej w drzwiach z małą pluszową zabawką. Dziwił go
jednak fakt, że nie krzyczała. Stała jedynie w miejscu, trzymając za rękę
małego misia.
Od tego czasu
poprzysiągł sobie, że to pierwszy i ostatnio cios, jaki zadał, kierując się
zemstą. Czuł, że splamił swój honor bardziej, niż ówcześniej jego ojciec, a
tego nie mógł sobie łatwo wybaczyć. Tak naprawdę do dziś ciągnęło się to za nim
niemiłosiernie. Przed oczami pojawiły mu się przebłyski rozmowy o zemście z
Sasuke. Pamiętał, jak bardzo chciał chłopaka od tego odwieść. Niestety na
marne. Choć tak naprawdę, jak mógł mieć do niego o to pretensje? Sam nie był
lepszy.
W aktach
swojego ojca nie znalazł nic, czego by nie wiedział. Oczywiście sam fakt zdrady
był wielką tajemnicą, którą oboje kochanków zabrało do grobu, z jednym małym
wyjątkiem - samym Kakashim, który przez tyle lat żył z tym, schowanym jak
najbardziej się dało.
Spojrzał na
Sakurę, która z zagryzioną lekko dolną wargą wpatrywała się w jeden punkt.
Falę wyrzutów
sumienia miał już dawno za sobą. Od małego nauczył się świetnie kłamać. Samym
dowodem było to, że szkoląc młodą Haruno, nie dał jej nawet jednego powodu co
do snucia jakiś dziwnych przypuszczeń. Kiedy okazało się, że akurat on będzie
niańczyć drużynę siódmą, doszedł do wniosku, że karma do niego powróciła.
Za zabójstwo
matki będzie musiał uczyć zabijania jej córkę.
- Co to jest Kaiva,
Kakashi? - szepnęła, nadal nie wykonując żadnego ruchu.
Co miał jej
powiedzieć?
“Cześć, zabiłem ci matkę na twoich oczach,
ale tego nie pamiętasz, a za to moja zaginiona przed latami odzywa się do mnie,
podpisując się właśnie w ten sposób. Myślisz, że napis Kaiva na teczce zgonu
twojej ma z tym coś wspólnego?”
- Jeszcze nie
wiem - odpowiedział, zamykając teczkę.
- Muszę się
tego dowiedzieć - powiedziała z uporem, który zaniepokoił Hatake. Nie mogła
zacząć w tym grzebać. To było jego zajęcie.
- Ja się tym
zajmę - odparł, nie chcąc wzbudzić żadnych jej podejrzeń.
- Niby czemu
miałbyś to zrobić? - Spojrzała na niego z powątpieniem, ale i obawą. Przez te
ciche lata bardzo mało rozmawiali. Była podejrzliwa.
- Bo czuję się
w obowiązku ci pomóc.
Dziewczyna
nawet nie wiedziała, jak wiele prawdy zawarł Kakashi w tym krótkim zdaniu.
- Dam sobie
radę - odpowiedziała i spuściła wzrok. Odeszła na kilka kroków i usiadła pod
ścianą. Wyłączyła latarkę, a w pomieszczeniu zapanowała kompletna ciemność.
Kakashi
sprawdziwszy akta ojca, zdecydował się zajrzeć do tych matki. Robił to tylko
dla zabicia czasu. Dwa lata temu przejrzał je bardzo dokładnie. Szukał wtedy
wszystkiego, co mogłoby dać mu jakiś trop. Hena jednak wyparowała jak kamfora.
Nikt nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Tak zostało do dziś.
Pozostały
jeszcze niecałe dwie godziny, aż Pakkun ze zgrają spróbują ich stąd jakoś
wyciągnąć. W tym pomieszczeniu chakra była całkowicie zablokowana. Jedynie
kakkei genkai działały bez zarzutu, dzięki czemu Hatake swobodnie mógł poruszać
się w ciemności. Sakura jednak była prawie całkowicie bezbronna.
- Jaki masz
plan? - spytała dziewczyna, opierając głowę o ścianę.
- A skąd
pomysł, że w ogóle go mam?
- Zawsze go
masz.
- Jak
pracowałem, to może i miałem - mruknął i chciał szybko zamknąć teczkę matki,
gdy zobaczył w tym samym miejscu, ten sam napis, co na tej należącej do
Hayumi Haruno, którego jeszcze ostatnio tu nie było. Zastygł na moment,
szukając tam jeszcze jakiejś poszlaki.
Coś tutaj
zdecydowanie nie grało.
- A czemu tak
naprawdę przestałeś pracować? - Założyła ręce na piersi i wyprostowała nogi.
Siedziała niedaleko niego z zamkniętymi oczami. Wyglądała na zrelaksowaną.
Wie, że i tak
ją stąd wyciągnę - pomyślał Kakashi. Jego zdeptane i odległe w czeluściach
przeszłości ego minimalnie wzrosło.
- Czasami po
prostu nadchodzi czas, kiedy wiesz, że to koniec - odparł, odkładając teczkę na
miejsce. Sprawdził, czy wszystko ułożył tak, jak leżało wcześniej.
- Nie wydaje
mi się. - I rzeczywiście nie wyglądała na przekonaną. - To przykre, kiedy twoje
wzorce upadają - powiedziała jakby do siebie. On jednak doskonale wiedział, że
chciała wyciągnąć z niego więcej. Tylko czy on miał jej cokolwiek do
powiedzenia?
- Wszystko się
kiedyś kończy - odpowiedział wymijająco.
- Przestań
filozofować - burknęła, widząc, że chciał ją zbyć.
- Jakoś przez
cały ten czas nie kwapiłaś się, żeby się tym zainteresować i nagle teraz ci się
na to zebrało? - prychnął, chcąc całkowicie odebrać jej ochotę na ciągnięcie
tej rozmowy. Mimo jego zamiarów te słowa tylko ją podburzyły.
- Kiedy mówi
się ludziom dosadne “spierdalaj”, to raczej nie mają ochoty tego robić. Nie
sądzisz, sensei? - Usiadł obok niej, próbując ukryć zdenerwowanie spowodowane
wieściami o Kaivie. Naprawdę swoiście go to przerażało. To nie mógł być
przypadek.
- Zależy -
odparł, zastanawiając się, kiedy dziewczyna stała się tak bezczelna.
- Czy ty
naprawdę musisz być taki… oschły? - Wybuchnęła, uderzając pięściami w podłogę.
Kakashi spojrzał na nią szczerze zdziwiony. Jeszcze kilka sekund temu
odpowiadała, jakby totalnie nie zależało jej na przebiegu tej kretyńskiej
konwersacji, a teraz zarzucała mu oschłość, do tego wściekając się wręcz
niemiłosiernie.
- A jaki mam
być? - spytał, naprawdę chcąc poznać odpowiedź.
- Masz być
sobą. Tym Kakashim, którego znam - rzuciła, jakby mówiła coś najbardziej
oczywistego na świecie.
- Skąd myśl,
że w ogóle interesuje mnie to, co uważasz?
Nie mogła
zrozumieć, jak mógł tak bardzo odpuścić. Jak mógł tak zawieść samego siebie.
Był starszy, bardziej doświadczony, ale nie zmieniało to faktu, że nie porzuca
się całego swojego życia z powodu kilku błędów! Tym bardziej, jeśli miało się
przy sobie oddanych ludzi!
- Dorośnij -
powiedziała poważnie, i mimo iż go nie widziała, spojrzała w kierunku, w którym
oczekiwała, że był.
Nie bała się.
To jeden z trojga ludzi, którym bezgranicznie ufała w kwestii własnego
bezpieczeństwa. Ten wypadek kilka minut temu nie był groźny. Był potrzebny,
żeby przypomnieć jej, kto tu rządzi, ale tylko tyle.
- Ty mi to
mówisz? - zakpił.
- Jeśli nie
zrobił tego nikt przede mną, to tak. Ja ci to mówię. - Założyła ręce na piersi.
Kaiva wciąż kołatała się na granicy jej świadomości, jednak odrzuciła ją na
dalszy plan na rzecz Hatake, który chwilowo pochłonął ją bardziej. Czuła, że
rozwinięcie tej znajomości przyniesie jej korzyści. Czuła, że Kaiva to tylko
ich mała część. Czuła w powietrzu interes.
- Nie
poprzestawiały ci się czasem wartości ostatnio, Sakura? - warknął zły.
Zaczynała mu przypominać Tsunade.
- To tobie poprzestawiały
się wartości, sensei - syknęła. - I to mocno.
- Bezczelność
nabyłaś z wiekiem, czy jest jakiś inny powód? - Zbliżył się do niej, czego ta
jednak nie mogła zobaczyć.
Przestał
patrzeć na nią jak na dziecko po IV Wielkiej Wojnie. Już wtedy skończyła się
era jej dzieciństwa, a że przez kilka lat prawie nie utrzymywali kontaktu, była
dla niego kimś zupełnie nowym, a tym bardziej, kiedy stawiała się z nim na
równi. Nie był do tego przyzwyczajony.
- Bezczelność,
a trzymanie się własnego zdania to różnica. - To ton, którym oświadcza się
rodzinie zmarłego fakt jego zgonu. Zaleciało wręcz pogrzebowym klimatem, co
tylko bardziej rozjuszyło Hatake.
- Nie masz
prawa zwracać mi uwagi - warknął, mając usta niebezpiecznie blisko jej ucha.
Drgnęła, gdy poczuła jego oddech na swojej skórze, jednak nie ruszyła się.
Musiała być twarda, musiała być tą, która non stop grała. - Uwierz mi, że słowo
problem ma wiele definicji, więcej, niż ci się wydaje i nie próbuj nawet
wmawiać mi, że masz o tym większe pojęcie niż ja, bo to absurdalne. - Dzięki
mocy sharingana widział jej lekko drgające ciało, rozchylone usta i wzrok
utkwiony gdzieś przed sobą. O czym tak myślała? Obserwował ją w ciszy. Czemu
wciąż milczała? - Nie będziesz narzucać mi swoich zasad, mam własne.
- Więc pokaż
mi je - szepnęła w przestrzeń, uśmiechając się cynicznie pod nosem. Czuł, że w
jej głowie właśnie klarował się plan.
- Co mam ci
pokazać? - Zmrużył oczy, wyczuwając najgorsze.
- Pokaż mi
zasady według których funkcjonujesz. Pokaż mi kim się stałeś, bo obecnie wiem
tylko, jak masz na imię.
***
Hm.
Ohayo.
Czegoś brakuje
mi w tym rozdziale. Znacie to uczucie? Takie nienasycenie czymś, czego do końca
nie potrafię określić. Notkę pisało mi się bardzo łatwo, bo napykałam
siedemnaście stron w niecałe trzy dni, ale nadal coś mi nie pasuje. Jak się
zorientuję co to, dam wam znać.
Dziękuję za
wszystkie komentarze pod I. Na niektóre jeszcze nie zdążyłam odpisać, ale
zrobię to za kilka minut. Naprawdę jestem wdzięczna za każdy wasz znak życia.
Sam fakt, że dopiero udostępniłam drugi rozdział, a blog już ma siedemnastu
obserwatorów i prawie trzy i pół tysiąca, robi na mnie wrażenie, także
cokolwiek robicie nie przestawajcie tego robić.
Następną notkę
postaram się dodać w krótszym odstępie czasu.
Mam nadzieję,
że jakoś ogromnie was nie zawiodłam.
Bywajcie!
PS Mayako, to
wszystko twoja wina, parszywcu.
Mam straszny brak weny na komentarze, a tak wiele rozdziałów się wszędzie pojawia. ;_;
OdpowiedzUsuńHmm.. Rozdział mi się naprawdę podoba, a od momentu kiedy Sakura spotkała Kakashi'ego chyba najbardziej. :D
Dość ciekawe imię dla dziecka, naprawdę. xD
Weny! :*
No, no nie zawiodłam się kolejnym rozdziałem !
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co by było gdyby Sakura dowiedziała się, że człowiek, któremu tak bezgranicznie ufa okłamywał ją przez cały czas, noo... Może nie okłamywał, ale zatajanie prawdy to jakieś ogniwo kłamstwa prawda? Baaardzo czekam na kolejny rozdział i życzę weny!
No i mamy rozdział numer dwa nareeeszcie :D Rozwaliło mnie to ze Kakashi zabił matkę Sakury bo ta się bzykała z jego ojcem haha :D Strasznie dużo tajemnic tutaj masz ale to dobrze , pisz szybko i nie daj nam czekać długo na nexta :P
OdpowiedzUsuńAle zawiła historia! Ej wkręciłam się!!! Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPersefona
Przeczytałam, gdy tylko dodałaś, ale nie miałam chwili, żeby przysiąść i skomentować. ;__; W ogóle nie mam chwili na nic, życie nie ma sensu. ;__;
OdpowiedzUsuńAle kręcisz, ja chrzanię. To zabójstwo matki Sakury to epic, jestem cholernie ciekawa jak to dalej rozkręcisz. I nie licz na to, że pozwolę Ci nie rozkręcić. :D
Scena w archiwum bardzo sympatyczna mimo okoliczności, nie powiem, że nie. :D Mam nadzieję, że jak powstanie epilog, to nie ziszczą się moje obawy, ale w końcu mamy do czynienia z Sheeiren Imai, więc wszystkiego można się spodziewać.
Anko. Od zawsze jej nie lubiłam i nie ma jakiejś takiej siły, bym kiedykolwiek zmieniła zdanie. Na szczęście jej postawa w tym tekście nie zmuszała mnie do lubienia. xD
I nie zawiodłaś!
I spoko, przyjmuję tę winę na klatę!
super rozdział oby tak dalej
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać i nie mogłam przestać. Wciągnęła mnie ta historia, zaciekawiła i nie daje spokoju. Mam nadzieję, że za niedługo pojawi się kolejna część. Dużo tajemnic, tak lubię, ale no ja chce już wszystko wiedzieć. Pisz szybko, bo za chwilę tutaj skonam ze stresu. XD
OdpowiedzUsuńHalo, powinnam się uczyć, a czytam twojego bloga, znowusz. xD
OdpowiedzUsuńNo uwielbiam wręcz tego Kakashiego z maluchem. Może kiedyś będą mieli nawet takiego z Haruno xD Ale to pewnie za 250 rozdziałów do przodu. :D A właśnie, ile mniej więcej ich planujesz? ;> Bardzo mnie to zastanawia.
Lubię Anko, więc fajnie, że się pojawia. Zawsze czułam jej niedosyt w anime i mandze. :/
Uchiha standardowo z ksywką skurwiela, mąci różowej w życiu. Trochę przykro, ale nie mogę doczekać się jego wizyty, mam nadzieję, że niedługo to nastąpi <3 No i ciekawe, jak zareaguje Hatake.
Cholernie intrygująca jest ta organizacja, czy co to tam jest. I byłam w okropnym szoku, jak okazało się, że to Kakasz zabił matkę Sakury. :o Nie mogłam w to uwierzyć, totalnie.
Zastanawiam się, jak dalej to rozegrasz. :> A najbardziej (jak zawssze w sumie xdddd) ciekawi mnie wątek miłosny :3
Co ludzie mają do prawdziwych rodziców Sakury? Przecież Mebuki i Kizashi są zarąbiści, nie czaję, noo! Tak, tak, nie są mrrroczni, brr, nie są shinobi - nie ma grozy. Phi, ja tam kocham te dwa wieśnioki!
OdpowiedzUsuńImai, wybacz. Dzisiaj tylko tyle dam radę czytnąć, sen wzywa. Powiem krótko: dobry styl utrzymałaś, sarkastyczny Kakashi (i Sakura w sumie) lekko wkurzali, bo według Kishimoto mają totalnie inne osobowości, ale wybaczam ci to, bo parę razy się porządnie uśmiałam :P I dobra, przeszłość ich zmieniła, nie bydem się czepiać.
To jeszcze tak krótko podzielę się z tobą myślami, które naszły mnie w czasie czytania.
Sakura do Kakashiego: DOROŚNIJ. No, polać jej, polać! Anko też, bo dobrze mu dogadała z tą rozkapryszoną nastolatką. Co ten Hatake...
Dialog Naruto z Sakurą:
- Ja już jestem dorosły! Niedługo będę ojcem!
- Biedne dziecko.
No i strzał w dziesiątkę. Biedne to to jest, to Buritto. Tatusia nie lubi.
Sakura o Naruto:
Ostatnio przyciął włosy i wyglądał trochę śmiesznie, jednak nie miała sumienia mu tego mówić.
Ktoś to w końcu powinien zrobić.
Zaskoczyłaś mnie troszkę z tym BAKA, HAI, HAI. XD To je po japońsku czy po polskiemu w końcu?
No nic, honey. Pozdrawiam! Na fejsie cię nie ma, a ja się czaiłam cały wieczór. Wrr. Żyj sobie dobrze i piiiisz. Życzę braku wszelakich dołków, bo jak trwają to gorzej się z tobą dogadać niż z babą przy okresie - gorzej niż z Kakashim, o!
Pamiętaj, że cię kocham!